|
Obrona Wybrzeża 1939 r. Forum o Obronie Wybrzeża ma na celu skupienie w jednym miejscu jak największej ilości informacji o wszystkim co związane z LOW. Dzielenie się zdobytymi informacjami - a tym samym niesienie pomocy innym zainteresowanych tematem. |
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Berlin
starszy strzelec
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 1577
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: GdYnIa
|
Wysłany: Pon 19:22, 27 Lut 2006 Temat postu: Piaśnica oskarża- Elżbieta Grot |
|
|
W pierwszych miesiącach II wojny światowej i okupacji ziem polskich przez Rzesze Niemiecka, w odległości około 10 km od Wejherowa, po lewej stronie szosy do Krokowa, na obszarze 250 ha Puszczy Darzlubskiej, została popełniona przez hitlerowców zbrodnia określana jako największa na Pomorzu i pierwsza na tak dużą skale w Europie. Liczbę ofiar szacuje się od 12 do 14 tysięcy.
Pierwsze ofiary
Przyczyn tej zbrodni należy szukać w rewizjonistycznej polityce Rzeszy Niemieckiej po I wojnie światowej oraz w planach Niemieckiej Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec (NSDAP), która doszła do władzy w 1933 roku. Głównym jej celem było zdobycie nowej przestrzeni życiowej dla Niemców we wschodniej Europie, usuniecie Polaków jako przeszkody w tej ekspansji oraz zniszczenie ich w taki sposób, by już nigdy nie mogli wskrzesić własnego niepodległego państwa.
Te cele spowodowały, ze Polacy stali się pierwszymi ofiarami niemieckiej polityki podboju Europy. Jeszcze przed agresja na Polskę na niemieckich listach przygotowanych przez policje i gestapo znaleźli się Polacy najbardziej zasłużeni dla odbudowy Rzeczypospolitej Polskiej. Polska inteligencje hitlerowcy obarczyli "wina" za politykę polonizacyjna na Pomorzu w okresie międzywojennym i w jej przedstawicielach upatrywali potencjalnych przywódców ruchu oporu, mogących przeszkodzić w szybkim i całkowitym zniemczeniu Pomorza Gdańskiego.
Założenia niemieckiej polityki przyczyniły się do wymordowania na Pomorzu Gdańskim w krótkim okresie od jesieni 1939 r. do wiosny 1940 r. kilkudziesięciu tysięcy osób. Polscy historycy ostrożnie szacowali liczbę ofiar od 36 do 42 tysięcy osób. Niemiecki badacz Dieter Schenk w najnowszej książce na temat Alberta Forstera, namiestnika okręgu Gdańsk - Prusy Zachodnie i jego ludzi, opublikował dane przechowywane w centrali badań zbrodni hitlerowskich w Ludwigsburgu, z których wynika, ze w 432 miejscach na Pomorzu wymordowano w tym okresie 52.794-60.750 osób, w tym 25 tysięcy na Kociewiu i 18 tysięcy na Kaszubach, w tym w okolicach Wejherowa 14.033 osoby.
Z dotychczasowych badań wynika, ze Piaśnica jest największym miejscem masowych egzekucji w woj. pomorskim i drugim miejscem po KL Stutthof pod względem liczby zamordowanych osób w tym regionie w czasie II wojny światowej.
Kim byli?
Prowadzone w Polsce badania naukowe pozwoliły na częściową identyfikacje ofiar w Piaśnicy. Ofiary można podzielić na kilka grup. Do dzisiaj ustalono, ze z Pomorza Gdańskiego pochodziło ok. 2.000 ofiar (Polaków i niewielka liczba rodzin żydowskich polskiego obywatelstwa, których mordowano z przyczyn rasowych), aresztowanych najczęściej we wrześniu i październiku 1939 roku. Na miejsce strąceń zwożono ofiary z więzień z Wejherowa, Pucka, Gdańska, Kartuz, Kościerzyny, z obozów dla jeńców cywilnych w Gdańsku - Nowym Porcie i Stutthofie. Dotąd zidentyfikowano z imienia i nazwiska ok. 500 osób. Wśród skazanych na śmierć byli przedstawiciele wszystkich warstw społeczeństwa polskiego zaangażowani w latach międzywojennych w działalność polityczną, społeczną, oświatową, kulturalną, religijną, sportową. Największe straty poniosło duchowieństwo, nauczyciele, członkowie administracji państwowej i samorządowej - głównie z Gdyni, Wejherowa, Pucka - funkcjonariusze Polskiej Policji Państwowej i Straży Granicznej, leśnicy, lekarze, prawnicy, przedsiębiorcy handlowi. Osoby te wyróżniały się tez aktywnością w działalności społecznej jako członkowie organizacji i stowarzyszeń, takich jak: Polski Związek Zachodni, Związek Obrony Kresów Zachodnich, Kurkowe Bractwo Strzeleckie, Towarzystwo Powstańców i Wojaków, Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół". Ustalono też, że w Lasach Piaśnickich zginęło najwięcej mieszkańców Wejherowa, Gdyni, Gdańska, Pucka, Redy, Rumi, Kartuz i innych okolicznych miejscowości.
Drugą kategorię i zarazem największą wśród ofiar stanowią rodziny polskie, czeskie i niemieckie, uznane za przeciwników reżimu hitlerowskiego, przywiezione do Piaśnicy z głębi Rzeszy Niemieckiej. Straty szacuje się w tej grupie od 10 do 12 tysięcy osób: mężczyzn, kobiet, dzieci i niemowląt. Do dzisiaj nie udało się odszukać w archiwach niemieckich list imiennych tych ofiar. Na tak dużą liczbę osób zamordowanych wskazuje liczba i wielkość odkrytych grobów w Piaśnicy oraz zeznania polskich kolejarzy, którzy w latach 1939-40 pracowali na stacji kolejowej w Wejherowie. Dzięki ich zeznaniom wiadomo, ze były to głównie polskie rodziny robotnicze, które w latach międzywojennych wyjechały z Polski do Niemiec w celach zarobkowych. We wrześniu i październiku 1939 r. niemieckie władze policyjne przeprowadziły akcje internowania obywateli polskich i niemieckich narodowości polskiej oraz Niemców obywatelstwa polskiego uchodzących za niebezpiecznych dla Rzeszy. Jeden z obozów dla wrogich cudzoziemców został rozwiązany w Norymberdze 31 października 1939 r., czyli w momencie, kiedy zaczęły nadchodzić transporty z Rzeszy do Piaśnicy. Placówki gestapo miały ewakuować tych ludzi z Rzeszy do końca marca 1940 roku. W celu zatuszowania zbrodni Hitler domagał się wymordowania całych rodzin. Internowanych przywożono z Saksonii, Meklemburgii, Westfalii, Bawarii i innych regionów Niemiec.
Następną kategorie ofiar Piaśnicy stanowią psychicznie chorzy. W transportach kolejowych przywieziono na miejsce straceń, jak na to wskazują procesy powojenne funkcjonariuszy SS, co najmniej ok. 2.000 osób z zachodniopomorskich zakładów leczniczych ze Stralsundu, ökermunde, Treptov i Lęborka. Zostały one zamordowane w ramach akcji eutanazji oznaczonej kryptonimem 14 F 13, wykluczającej ze społeczeństwa niemieckiego psychicznie chorych jako nieużytecznych. Akcje te rozpoczęto w 1939 r. na terenie Rzeszy, ale i tez na okupowanych ziemiach polskich, jak na to wskazuje Piaśnica i Szpęgawsk. Fakt ten potwierdzony został w czasie procesów o przeprowadzanie eutanazji w Niemczech w 1966 i 1967 roku. Nazwiska tych ofiar są nadal nieznane opinii publicznej w Polsce. Wiadomo jedynie, ze sprawcy zbrodni wysyłali do niemieckich rodzin zawiadomienia o tzw. śmierci naturalnej.
Zacieranie śladów
W drugiej połowie 1944 r., kiedy najwyższe władze Rzeszy Niemieckiej stanęły wobec konieczności ewakuacji z okupowanych terenów, sprawcy zbrodni w Piaśnicy przystąpili do zniszczenia wszelkich śladów w obawie przed ujawnieniem zbrodni i odpowiedzialnością karną. Do akcji wybrano grupę więźniów KL Stutthof. Zakuto im nogi w kajdany, aby nie uciekli. Zostali zmuszeni do zamieszkania w leśnym legowisku i pracy przez okres sierpnia i września 1944 r. przy rozkopywaniu grobów, wydobywaniu z nich ciał i paleniu w leśnych paleniskach. Po wykonaniu tego zadania esesmani zamordowali ich i również spalili.
Po wojnie, w dniach 7-22 października 1946 r., specjalna komisja przeprowadziła prace ekshumacyjne w Lasach Piaśnickich. Spośród 35 masowych grobów, o których mówili świadkowie, odnaleziono 30 - zbudowano 26 z nich. Tylko w dwóch grobach znajdowały się zwłoki 305 rozstrzelanych, w tym 5 kobiet. W pierwszym grobie było 191 zwłok, w drugim 114. Członkowie rodzin po charakterystycznych cechach lub zachowanych rzeczach osobistych zdołali rozpoznać zaledwie 55 osób, w tym 31 gdynian (zakładników i pracowników polskich urzędów i instytucji). W 1962 r., dzięki badaniom prowadzonym przez historyka dr Barbarę Bojarska, pracownika Instytutu Zachodniego w Poznaniu, doszło jeszcze do odkrycia w Piaśnicy dwóch palenisk i mogiły więźniów KL Stutthof.
Należy podkreślić, ze zbrodnia popełniona przez Niemców w Piaśnicy została zaplanowana i zorganizowana przy współudziale kilku formacji (specjalna jednostka wyłoniona z 36. Pułku SS Wachsturmbann "Eimann", do grudnia dowodzona osobiście przez Kurta Eimanna, Einsatzkommando 16 dowodzone przez szefa gdańskiego gestapo R. Trögera, Selbstschutz dowodzony przez okupacyjnego burmistrza Wejherowa G. Bambergera i powiatowego kierownika NSDAP Heinza Lorentza) najwyższych urzędów Trzeciej Rzeszy. Spalenie zwłok w 1944 r. i zatarcie śladów zbrodni, a z drugiej strony wysiedlenie części Polaków z tych terenów, wywózka na przymusowe prace rolne, osadzanie w hitlerowskich więzieniach i obozach koncentracyjnych oraz znaczne straty biologiczne ludności przyczyniły się do dużych trudności w odtwarzaniu imiennych list ofiar Piaśnicy po wojnie. Ponieważ do dzisiaj większość ofiar jest bezimienna, tak dużą wagę ma ustalenie każdego nazwiska.
Głównym badaczem zbrodni popełnionej w Piaśnicy jest dr Barbara Bojarska, która po raz pierwszy opublikowała wyniki swoich badań w 1964 r. w "Przeglądzie Zachodnim", a następnie opracowała monografię poświęconą zbrodni w Piaśnicy, którą po raz pierwszy wydal zakład Ossolineum we Wrocławiu w 1978 roku. Książkę jej wznowiono w 1987 r. w Gdańsku i w 2001 roku w Wejherowie.
Po wojnie ludność Pomorza, a szczególnie rodziny pomordowanych, otoczyła opieką "leśny cmentarz", oddając hołd i zachowując pamięć o pomordowanych. Szczególnie na Pomorzu pamięta się o zamordowanej 11 listopada, w Święto Niepodległości, w Piaśnicy bł. s. Alicji Kotowskiej, przełożonej Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek i dyrektor Gimnazjum i Liceum Żeńskiego w Wejherowie w latach 1934-39, uznanej za patronkę męczenników Piaśnicy. Do jej grobu pielgrzymują od wielu lat wierni, wypraszając za pośrednictwem bł. s. Alicji potrzebne łaski.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kłosek
kapral
Dołączył: 24 Sty 2006
Posty: 1177
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Gdynii BD
|
Wysłany: Pią 18:41, 21 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
Ludobójstwo w Piaśnicy jesienią 1939 r. ze szczególnym uwzględnieniem losu mieszkańców Gdyni
Publikuję rozszerzoną wersję referatu Elżbiety Marii Grot wygłoszonego pierwotnie na sesji popularnonaukowej w dniu 2.12.2003r., a następnie w nowym kształcie na sesji w Dniu Pamięci o Ofiarach Miasta Gdyni Pomordowanych w Piaśnicy w dniu 13 listopada 2004r.
Elżbieta Maria Grot
Kustosz Państwowego Muzeum Stutthof, oddział w Sopocie
Dzień 11 listopada związany z odzyskaniem niepodległości przez państwo polskie ma też inny bolesny wymiar nie tylko dla historii miasta Gdyni, ale przede wszystkim dla członków rodzin, które straciły swoich bliskich w Piaśnicy i hitlerowskim obozie Stutthof. W tym dniu 65 lat temu okupant niemiecki rozprawił się z większą grupą czołowych przedstawicieli miasta, wśród których byli urzędnicy Komisariatu Rządu, sędziowie i prokuratorzy, pracownicy Urzędu Morskiego, policjanci, bankowcy, nauczyciele, księża, zakonnicy: jezuici i franciszkanie, kupcy, właściciele ziemscy, rzemieślnicy i inne osoby zaangażowane w działalność polityczną, gospodarczą, społeczną, kulturalną, oświatową i religijną. Przypomnienie tragedii mieszkańców Gdyni wydaje się konieczne, ponieważ nie została ona w sposób dostateczny utrwalona w świadomości historycznej mieszkańców Polski, a nawet Wybrzeża Gdańskiego. Również wiedza o skali represji i zbrodni hitlerowskich popełnionych w pierwszych miesiącach okupacji od jesieni 1939 r. do wiosny 1940 r. na ludności Pomorza Gdańskiego i wynikających z tego skutków dla obecnych pokoleń, nie jest powszechna.
Przyczyn zbrodni niemieckich popełnionych w kilkuset miejscowościach Pomorza Gdańskiego, w tym w Piaśnicy i w obozie Stutthof, należy szukać w rewizjonistycznej polityce prowadzonej przez Rzeszę Niemiecką w okresie międzywojennym zmierzającej między innymi do zwrotu Gdańska i pomorskiego korytarza. Niemcy patrzyli niechętnie na budowę portu i miasta Gdyni, konkurującej z powodzeniem z Gdańskiem i będącej niewątpliwie dużym sukcesem II Rzeczypospolitej Polskiej. Na długo przed 1 września 1939 r. w niemieckich kołach rządowych powstawał plan włączenia ziem odebranych Niemcom przez Traktat Wersalski po I wojnie światowej oraz szybkiego ich zgermanizowania tym razem w taki sposób, by już nigdy nie mogły powrócić do państwa polskiego. Aby zapobiec tworzeniu się ruchu oporu oraz przygotować grunt pod szybką germanizację, hitlerowcy przystąpili do opracowania planu eksterminacji ludności polskiej na Pomorzu. Na polecenie Adolfa Hitlera, Reinhard Heydrich opracował wytyczne, które wręczył 7 września 1939 r. w Berlinie dowódcom Einzatzgruppe do przeprowadzenia akcji Intelligenzaktion. Niemiecki rząd chcąc zrealizować podstawową koncepcję okupacji, której celem było zdobycie przestrzeni życiowej na wschodzie i uczynienie z Polaków niewolników wielkiego niemieckiego imperium światowego, postanowił w pierwszej kolejności zlikwidować inteligencję polską stanowiącą poważne zagrożenie dla realizacji powyższych celów, postrzeganą jako warstwę kierowniczą, potencjalną siłę ruchu oporu nadającą społeczeństwu polskiemu oblicze polityczne oraz decydującą o jego istnieniu jako tworu państwowego.
Do inteligencji według kryteriów niemieckich zaliczono polskich księży, nauczycieli, lekarzy, dentystów, weterynarzy, oficerów, wyższych urzędników, wielkich kupców, wielkich właścicieli ziemskich, pisarzy, redaktorów i wszystkie osoby posiadające średnie i wyższe wykształcenie. Według kryteriów niemieckich należało także zlikwidować osoby należące do polskich partii politycznych, organizacji i stowarzyszeń krzewiących polskość, przede wszystkim członków Polskiego Związku Zachodniego, Ligi Morskiej i Kolonialnej[1].
Zgodnie z polityką najwyższych władz Rzeszy Niemieckiej hitlerowcy po zajęciu Gdyni, zapewne obawiając się dalszych walk ze strony mieszkańców, już w dniu zajęcia miasta 14 września 1939 r. rozpoczęli przy pomocy gdańskiej policji i oddziału SS Wachsturmbann "Eimann" akcję masowych aresztowań, pierwszą na tak dużą skalę na terenie przedwojennego państwa polskiego, którą objęto głównie mężczyzn, w tym małoletnich w wieku od 14 do 70 lat włącznie.
W Gdyni w czasie masowych aresztowań odbywających się od 14 - 30 września 1939 r., zatrzymano ok. 20 tysięcy mężczyzn. Funkcjonariusze gestapo w kilku punktach miasta sprawdzali personalia zatrzymanych mężczyzn. Podejrzanych o udział w walkach obronnych, w wieku poborowym i figurujących na przygotowanych wcześniej listach policyjnych internowano, natomiast pozostałych po przesłuchaniu zwalniano do domu.
Na podstawie raportu 1939r. SS - Obersturmbannführera Rudolfa Trögera – szefa gdańskiego gestapo z 15 września 1939 r. wiadomo, że w ciągu tylko 2 dni aresztowano 4 tysiące osób, które tymczasowo przetrzymywano w kościołach, kinach, halach fabrycznych w celu poddania ich badaniu, czy nie figurują na specjalnie przedtem przygotowanych listach gończych. Aresztowano ponadto kilka tysięcy żołnierzy, którzy próbowali zbiec i uchronić się przed niewolą. Następnego dnia liczba aresztowanych wzrosła do 6-7 tysięcy, spośród których zwolniono 3 tysiące. 17 września liczba aresztowanych wynosiła już 5 tysięcy. W dniach 19-21 września akcję wstrzymano w związku z przyjazdem Adolfa Hitlera do Gdyni, po czym wznowiono ją 22 września. Ostatecznie według raportu R. Trögera z 30 września 1939 r. zatrzymano na terenie miasta 120 zakładników, 130 osób na podstawie listów gończych wydanych w Rzeszy Niemieckiej i w Gdańsku oraz 2250 osób aresztowanych prewencyjnie. Byli to mężczyźni w wieku od 14 do 70 roku życia[2].
W sprawozdaniu z 9 stycznia 1940 r. Richard Hildebrandt pełniący funkcję Wyższego Dowódcy SS i Policji na Okręg Gdańsk- Prusy Zachodnie powtórzył dane liczbowe przedstawione przez R. Trögera w raporcie z 30 września oraz potwierdził udział oddziału SS - Wachsturmbann " Eimann" w aresztowaniach mieszkańców Gdyni[3].
Na podstawie zeznań członków rodzin aresztowanych i świadków postronnych wiadomo, że przetrzymywano aresztowanych we więzieniu policyjnym na ul. Starowiejskiej, w piwnicach gmachu Sądu Okręgowego w Gdyni, w kawiarni "Fangrata" na Skwerze Kościuszki, w kościele N. M. Panny na ul. Świętego Jana i przyległym placu, na placu przy radiostacji witomińskiej, w obozie zbiorczym zorganizowanym w Etapie Emigracyjnym w Gdyni - Grabówku i w podobnym obozie zorganizowanym w dawnych koszarach artylerii przeciwlotniczej w Gdyni - Redłowie, w kinach gdyńskich, a także w innych miejscach. Ponadto ze sprawozdania R. Hildebrandta wynika, że gdynian doprowadzano także do tymczasowych obozów internowania dla jeńców cywilnych zorganizowanych w Gdańsku zorganizowanych w niemieckiej szkole dla dziewcząt "Victoria Schule" i w Nowym Porcie w dawnym Etapie Emigracyjnym zamieszkałym w latach międzywojennych przez Polonię Gdańską, a także więźniów dostarczano bezpośrednio do obozu dla jeńców cywilnych w Stutthofie. Większość tych więźniów po przesłuchaniach na początku października została zwolniona, po czym wysiedlona wraz z większością mieszkańców Gdyni do Generalnej Guberni. Późniejsze zwolnienia pojedynczych osób z obozów w Nowym Porcie i Stutthofie miały związek z interwencją rodzin i znajomych u władz niemieckich. Niektórych więźniów, nie podlegających pod kryteria osadzenia w obozie koncentracyjnym, zwolniono pod koniec 1941 r. z obozu Stutthof. Z relacji b. więźniów i na podstawie zachowanej dokumentacji KL Stutthof wiadomo, że spośród gdynian aresztowanych jesienią 1939 r., nieznana bliżej liczba osób została stracona w latach 1939-1941 w obozie Stutthof, kilkaset osób zmarło, a tylko nieliczni zdołali przeżyć od września 1939 r. do 1945 roku[4].
Drugim miejscem, które Niemcy wybrali jesienią 1939 r. na przeprowadzenie masowych egzekucji mieszkańców Wybrzeża, w tym gdynian, były lasy Puszczy Darżlubskiej położone w pobliżu Piaśnicy, znajdującej się w odległości ok. 10 km od Wejherowa, po lewej stronie szosy biegnącej do Krokowej. W tym miejscu na obszarze obejmującym ok. 250 km2 w przeciągu zaledwie kilku miesięcy wymordowali od października 1939 r. do wiosny 1940 r. według wyliczeń dr Barbary Bojarskiej od 12-14 tysięcy ofiar: mężczyzn, kobiet, dzieci i niemowląt. Ofiarami byli też mieszkańcy Gdyni, których przywożono do Piaśnicy od końca października do połowy grudnia 1939 roku.
Nad stroną ideologiczną egzekucji przeprowadzanych w Piaśnicy czuwał pochodzący z Sopot oficer SS, funkcjonariusz służby bezpieczeństwa dr filozofii Stroehm, który w swoim mieszkaniu w Wejherowie opracowywał i poddawał analizie kartotekę Polaków uznanych za niebezpiecznych dla Rzeszy Niemieckiej. Przy niektórych nazwiskach według zeznań świadków miał dopisywać: podżegacz, niebezpieczny podżegacz.
Według zeznań uczestnika zbrodni w Piaśnicy starszego asystenta kryminalnego gestapo w Gdyni Herberta Teuffla, akcją eksterminacyjną w Piaśnicy kierował jego przełożony Friedrich Class - dyrektor kryminalny gdyńskiego gestapo, wieloletni pracownik gdańskiej policji kryminalnej. Listy ofiar w pierwszym etapie akcji były układane w placówce gestapo na Kamiennej Górze na podstawie policyjnych list gończych oraz przysyłanych przez ludność niemiecką licznych anonimowych i też podpisanych donosów. Donosy te były czytane i przedkładane do zaakceptowania przez F. Classa. Postawienie przez niego parafki "CL+" przy nazwisku oznaczało wydanie wyroku śmierci. Wpływ na typowanie osób do stracenia w Piaśnicy miał także zastępca F. Classa, komisarz SS-Hauptsturmführerer Franz Köpke. Doradcami politycznymi F. Classa byli: hitlerowski starosta powiatu wejherowskiego i powiatowy kierownik NSDAP Heinz Lorenz, w sprawach lokalnych burmistrz Wejherowa G. Bamberger i burmistrz Pucka Friedrich Freimann[5].
Ważną rolę w przygotowywaniu zbrodni w Piaśnicy odegrał prezydent policji w Gdyni SS-Brigaderführer K. Diehm, który grupie egzekucyjnej dostarczał niezbędnych środków transportowych i był odpowiedzialny za sprawnie przeprowadzoną akcję wymordowania polskich patriotów i "umysłowo chorych" z Rzeszy Niemieckiej. Akcją rozstrzeliwań kierował SS-Obersturmbannführer dr R. Tröeger - szef utworzonego 14 września 1939 r. Einzatzkommando 16, oddziału operacyjnego dokonującego na Pomorzu Gdańskim eksterminacji ludności polskiej i Żydów. Natomiast za dostarczanie transportów więźniów na miejsce egzekucji w Piaśnicy odpowiedzialny był SS - Hauptsturmführer Franz Köpke.
Sztab akcji "Tannenberg", a później "Intelligenzaktion" zorganizowano w wilii dr Franciszka Panka przy ul. Krokowskiej w Wejherowie, gdzie miała także swoją siedzibę lokalna placówka gestapo kierowana przez SS-Unterscharführera Hansa Söhna pochodzącego z Eberfeldt-Wuppertal.
We więzieniu w Wejherowie ofiary przesłuchiwał esesman z gestapo gdańskiego H. Teuffel, który też odczytywał tam listy skazanych. Ustalono, że selekcję we więzieniu w Wejherowie i Pucku prowadzili ponadto: Wilhelm Baske, Franz Koepke, Willy Szamand, Nay z Norymbergii, Leo Neiss z Lubeki, Karl Rieck z Weimaru, Paul Schramm, Schwartz, Hans Söhn, Eberhardt z Sopotu. Wiadomo na podstawie zeznań świadków, że z więzienia w Wejherowie wywożono ofiary autobusami lub ciężarówkami tworząc co najmniej 30-osobowe grupy. Oblicza się, że w ciągu jednego dnia specjalnie utworzony z 36 Pułku SS oddział Wachsturmbann "Eimann", nazwany tak od nazwiska dowódcy Kurta Eimanna, mógł rozstrzeliwać dziennie ok. 150 ludzi. Warto dodać, że członkiem sztabu oddziału K. Eimanna był należący do 71 Pułku SS-Obersturmbannführer Max Pauly kierujący Komendanturą Obozów Jenieckich Gdańsk, której siedziba znajdowała się od 1 września 1939 r. w niemieckiej szkole dla dziewcząt Victoria Schule, a od 7 września 1939 r. na terenie obozu w Nowym Porcie. Po likwidacji Zivilgefangenenlager Neufahrwasser (Obozu dla Jeńców Cywilnych) w Nowym Porcie 31 marca 1940 r., z dniem 1 kwietnia M. Pauly objął obowiązki komendanta obozu w Stutthofie wówczas noszącego nazwę Zivielgefangenenlager Stutthof.
Ponadto należy wyjaśnić, że oddział SS-Wachsturmbann "Eimann" wypełniał rozkazy wyższego dowódcy SS i policji w Gdańsku SS - Gruppenführera Richarda Hildebrandta działającego na bezpośrednie polecenie Reichsführera SS i szefa niemieckiej policji Heinricha Himmlera. W sprawozdaniu z lutego 1940 r. R. Hildebrandt potwierdził udział tego oddziału SS od 2 września 1939 r. w akcji "oczyszczania" na terenie powiatów Starogard, Kościerzyna, Kartuzy, Wejherowo oraz w Gdańsku i Gdyni, a także w "usunięciu" psychicznie chorych: 2000 z zakładu w Kocborowie i 1400 z innych pomorskich zakładów.
H. Teuffel zeznając 19 sierpnia 1947 r. nie chcąc siebie obciążyć współodpowiedzialnością za udział w zbrodni, mętnie wyjaśniał, że podczas służby w gdyńskiej placówce gestapo dowiedział się o akcji rozstrzeliwania Polaków, które miały miejsce jesienią 1939 r. do końca listopada w powiecie wejherowskim w tzw. krokowskim lesie i obarczył odpowiedzialnością za zbrodnie miejscowych Volksdeuschów i niemieckie władze nadrzędne :
Zatrzymano licznych Polaków, chyba na wskutek doniesień Volksdeutschów. Pewno wydano wtedy przez wyższe czynniki polecenie ich rozstrzelania, zwłaszcza osób politycznie szczególnie obciążonych.
Co do niektórych ofiar przyznał, że podawano fałszywe informacje lub działano nie mając poczucia odpowiedzialności. W czasie przesłuchania H. Teuffel początkowo nie chciał wskazać funkcjonariuszy odpowiedzialnych za wydawanie rozkazów rozstrzelania danej osoby bez szczegółowego zbadania sprawy i przeprowadzenia postępowania przez sąd specjalny. W jego rozumieniu legalność akcji rozstrzeliwania gwarantował kierownik gestapo w Gdańsku SS - Obersturmbannführer dr R. Tröger, który jak oświadczył przesłuchiwany, działał za wiedzą i zgodą Gauleitera NSDAP i namiestnika Rzeszy Niemieckiej Alberta Forstera. Następnie wskazał na F. Classa, kierownika gestapo w Gdyni, który służbowo podlegał R. Trögerowi i musiał wykonywać polecenia służbowe. Ponadto przyznał, że postawiony na pierwszej stronie akt danej osoby krzyżyk i znak odręczny CL oznaczał, że ta osoba powinna być rozstrzelana. H. Teuffel w swoich zeznaniach obciążył F. Classa jako osobę odpowiedzialną za podejmowanie decyzji kto spośród zatrzymanych gdynian miał być rozstrzelany. Później jednak H. Teuffel oskarżył także Franciszka Köpke, który służbowo podlegał F. Classowi, o samowolne i nieodpowiedzialne działanie w przypadku skazywania aresztowanych na rozstrzeliwanie i osobisty udział w mordowaniu ofiar na terenie powiatu wejherowskiego. Jego zdaniem odpowiedzialność za takie postępowanie ponosił także Landrat Heinz Lorentz i kierownik NSDAP w powiecie wejherowskim, który zamiast powstrzymać akcję lub odłożyć ją do sprawdzenia każdego przypadku i skazania przez sąd danej osoby na karę śmierci, tolerował je i popierał. Według zeznań H. Teuffla udział w rozstrzeliwaniu ofiar brały udział jednostki Selbstschutzu, miejscowe jednostki policji ochronnej Schutzpolizei i żandarmerii.
H. Teuffel zeznał także, że w sprawę likwidacji inteligencji gdyńskiej zamieszani byli obok wspomnianych F. Classa i F. Köpke jego pomocnicy SS - Obersturmführer i komisarz kryminalny Wilke i SS - Untersturmführer Reinhold Burchard pełniący funkcję sekretarza, którzy do nowego roku 1939/1940 przebywali w Gdyni. Wyżej wymienieni funkcjonariusze SS, po wykonaniu zadania w Piaśnicy, zostali przesiedleni w inne miejsce przez nowo powołanego szefa gdańskiego gestapo dr Helmuta Tanzmanna[6].
Prawdopodobnie do pierwszej egzekucji w lasach piaśnickich doszło 28 października 1939 roku. Jednak najwięcej informacji zachowało się na temat mordu 11 listopada 1939 r., w którym Polacy obchodzili Święto Niepodległości. Hitlerowcy, biorąc odwet za istnienie II Rzeczypospolitej Polskiej, z całą premedytacją wybrali ten dzień, w którym stracili prawdopodobnie 314 najwybitniejszych mieszkańców Wybrzeża Gdańskiego. Wśród tych osób dużą grupę stanowili mieszkańcy Gdyni, którzy byli początkowo we wrześniu 1939 r. przetrzymywani w Etapie Emigracyjnym w Gdyni-Grabówku, potem we więzieniu Schiesstange w Gdańsku i tuż przed śmiercią we więzieniu w Wejherowie. Wśród nich byli gdynianie dwukrotnie aresztowani: po raz pierwszy we wrześniu 1939 r. na żądanie gen. Eberhardta jako zakładnicy w związku z przyjazdem do Gdyni 20 września 1939 r. Adolfa Hitlera w celu zapewnienia jemu gwarancji bezpiecznego przejazdu przez miasto. Dzień wcześniej z rozkazu A. Hitlera wprowadzono 19 września 1939 r. niemiecką nazwę Gdyni Gotenhafen, aby podkreślić rzekomy germański rodowód miasta. Zakładników zwolniono po kapitulacji Helu, po czym kilka dni później przystąpiono do ponownego ich aresztowania, tym razem z powodów politycznych. W tym miejscu należy wyjaśnić, że aresztowani zakładnicy nie zostali zakwalifikowani na listę straceń, dlatego że byli zakładnikami, lecz z powodu ich aktywnej działalności politycznej, społecznej, kulturalnej, oświatowej, religijnej w okresie międzywojennym lub z tytułu zajmowanych stanowisk w administracji państwowej i samorządowej. Do grupy tej dołączono też 20 funkcjonariuszy policji gdyńskiej, przetrzymywanych we więzieniu w Pucku. Wśród wyznaczonych na śmierć 11 listopada 1939 r. - jak wynika z zeznań świadków – byli również mieszkańcy Wejherowa, Pucka i okolic wcześniej osadzeni we więzieniu w Wejherowie, między innymi siostra Alicja Kotowska, przełożona domu zakonnego Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek w Wejherowie i dyrektorka Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego w Wejherowie, wyniesiona przez Ojca Świętego Jana Pawła II do godności błogosławionych 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. Po raz ostatni widziano ją na dziedzińcu więzienia w Wejherowie jak z innymi więźniami wsiadała do samochodu trzymając za rączki dzieci żydowskie dla dodania im otuchy[7].
Więzionych w Wejherowie Polaków widział dr Reichert, który podczas wizyty w końcu grudnia 1939 r. w Stalagu 20a wyznał dr Jerzemu Neymannowi, że był w listopadzie we więzieniu w Wejherowie i widział jak: 10 listopada (1939 r.)wszyscy zakładnicy gdyńscy zostali przywiezieni z więzienia Schiesstange, tegoż dnia zostały odebrane im wszystkie rzeczy osobiste jak dokumenty, obrączki itd. Dnia 11 listopada 1939 r. w godzinach rannych zostali oni wyprowadzeni na dziedziniec, gdzie dr Reichert miał możność rozmawiania z nimi, gdyż jako lekarz jeniec miał prawo poruszania się w obrębie wiezienia. Karwowski pytał się dra Reicherta, gdzie ja się znajduję? Później cała grupa została załadowana na samochody i jak twierdzi dr Reichert – wywieziona na egzekucję w lasy wejherowskie[8].
W grupie przeznaczonej na śmierć 11 listopada 1939 r. mogło być ok. 150 mieszkańców Gdyni, a nie 314 jak podawano dotąd w niektórych publikacjach. Informacja ta znajduje się w zeznaniu Marii Tuszyńskiej w/s zamordowanego Marcelego Leśniczaka złożonym 3 stycznia 1947 r. przed Sądem Grodzkim w Gdyni. 10 listopada 1939 r. dowiedziała się od naczelnika więziennego Schiesstange, że wywieziono do wiezienia w Wejherowie 150 osób aresztowanych w Gdyni. W sierpniu 1940 r. jeden z pracowników gestapo miał powiedzieć córce Marii Tuszyńskiej - Jadwidze Leśniczak, że jej mąż "padł ofiarą wojny"[9].
Wiele rodzin gdyńskich utrzymywało osobisty kontakt z aresztowanymi i z nimi korespondowało. Również aresztowani gdynianie przysyłali do rodzin kartki pocztowe, grypsy lub ustnie przekazywali znajomym wiadomości o swoim losie. Począwszy od końca października do połowy grudnia 1939 r. kontakty te urywały się, a do rodzin zaczęły dochodzić informacje o rozstrzelaniu bliskich osób w lasach piaśnickich. Na przykład w zbiorach rodzinnych po zamordowanym w Piaśnicy leśniku i kupcu gdyńskim Józefie Stachu zachowały się dwie kartki pocztowe i jeden gryps napisany przez niego we więzieniu Schiesstange w Gdańsku. Ostatnia kartka do rodziny została napisana 8 listopada 1939 r., natomiast Jolanta Lepek w swoim notatniku odnotowała, że 6 listopada mogła jeszcze dostarczyć czystą bieliznę, a wydano jej pokrwawioną. 10 listopada władze więzienne nie zezwoliły jej na widzenie z J. Stachem i nic oprócz bielizny nie wolno było jej doręczyć. Ponadto zapisała, że w tym dniu J. Stach został wywieziony w stronę Wejherowa. 29 grudnia odnotowała w swoim notatniku, że nie ma żadnej wiadomości o J. Stachu od 7 tygodni[10].
Jednym ze świadków wywożenia gdynian z więzienia w Gdańsku do Wejherowa była Monika Turzyńska, żona kupca gdyńskiego Kazimierza Turzyńskiego, która kilkakrotnie widziała się z mężem we więzieniu gdańskim Schiesstange. Widziała jak esesmani wywieźli z więzienia gdańskiego jej męża i innych znajomych 10 listopada 1939 r. w 7 samochodach ciężarowych i 2 autobusach do Wejherowa. Zdołała rozpoznać wśród wywożonych Wacława Gierdalskiego, Juliusza Hundsdorffa, Jana Konwińskiego, Franciszka Linke, Stanisława Łęgowskiego z Urzędu Morskiego, Wojciecha Mikołajczyka, Czesława Nowackiego, Kazimierza Schwarza, Ryszarda Zielińskiego[11].
Jej zeznanie potwierdziła inna mieszkanka Gdyni, siostra Polskiego Czerwonego Krzyża Elżbieta Cetkowska, której mąż był znanym lekarzem i społecznikiem w Gdyni i jednym z zakładników we wrześniu 1939 roku. Między innymi oświadczyła, że Kazimierz Turzyński należący do grona zakładników, aresztowanych tuż po zajęciu Gdyni przez Niemców, najpierw przebywał w Etapie Emigracyjnym w Gdyni-Grabówku, następnie w więzieniu Schiesstange, skąd wywieziono go wraz z innymi do więzienia w Wejherowie, a stamtąd do lasu w Piaśnicy, gdzie wszyscy zostali zamordowani 11 listopada 1939 roku.
Niezwykle interesujący jest dalszy fragment jej zeznań dotyczący działalności komendanta Schutzpolizei płk. Heinza Griepa, który po zajęciu Gdyni zamieszkiwał w jej mieszkaniu:
Wówczas mieszkał w naszym mieszkaniu komendant Schutzpolizei pułk.(Heinz) Griep, który na moje naleganie potwierdził mi fakt wymordowania zakładników w Piaśnicy. Potwierdził to również jego szofer gdańszczanin o polskim nazwisku, który był obecny przy egzekucji wykonywanej w Piaśnicy i w stanie wielkiego rozstroju stamtąd wrócił. Egzekucją kierował nijaki Braunschweig( powinno być: Breuschweig) komendant Selbschutzu[12].
Znany jest fakt udziału w zbrodniach hitlerowskich popełnionych w pierwszych miesiącach okupacji na naszych ziemiach, w tym i w Piaśnicy członków Selbschutzu, mieszkańców Pomorza należących do mniejszości niemieckiej. Podżegani przez władze niemieckie do wypełnienia obowiązku wobec Rzeszy Niemieckiej i zemsty wobec Polaków, często załatwiali z nimi osobiste porachunki wynikające także z chęci przejęcia majątku, ziemi, sklepu czy przedsiębiorstwa. Często wystarczył donos z ich strony lub negatywna opinia o obywatelach polskich, aby ich ofiary zostały umieszczone na liście do rozstrzelania. Nawet władze hitlerowskie uznały, że jesienią 1939 r. doszło do "nielegalnych rozstrzeliwań" przez nich nie zatwierdzonych. Po wykonaniu zadania Selbschutz został rozwiązany pod koniec listopada 1939 r., a ich członków skierowano do innych formacji i miejscowości, by utrudnić w przyszłości ich rozpoznanie[13].
E. Cetkowska, na podstawie rozmowy z Griep’em, przedstawiła również okoliczności świadczące o zaplanowanej akcji ludobójstwa wobec większej grupy mieszkańców Gdyni 11 listopada 1939 r. w Piaśnicy i zabraniu pozostałych ofiar z Etapu Emigracyjnego z Gdyni-Grabówka i więzienia policyjnego na ul. Starowiejskiej:
Na wiadomość o tym, że mój mąż również został aresztowany jako zakładnik, Griep wyraźnie przerażony ostrzegł mnie, że winnam wszystko zrobić, aby męża zwolnić przed 11 listopada 1939 roku. Było to jeszcze w październiku. Z tego wniosek, że Niemcy datę 11 listopada, jako datę święta narodowego wybrali tendencyjnie i stało się wiadomym, że zamierzają w tym dniu popełnić większą zbrodnię. Tak się też stało. Na kilka dni przedtem zakładników przewieziono do więzienia w Schiesstange w Gdańsku. Dnia 10 listopada pojedynczymi transportami na transportowych wozach należących do Waffen SS, w eskorcie Schutzpolizei i Selbstschutzu, zakładników przewieziono do Wejherowa, zabierając jeszcze dodatkowo z aresztu policyjnego przy u. Starowiejskiej i pozostałych w Etapie Emigracyjnym. W Wejherowie umieszczono ich w więzieniu. Od przebywających tam jeńców wojennych wiem, że w nocy z 10/11 listopada kazano im zdjąć wierzchnie ubrania oraz pozostawić wszelkie pakunki, załadowali ich na auta i wywieźli w lasy pod Piaśnicą, gdzie ich wszystkich wymordowano. Dwóch niemieckich szoferów Kaszubowski i Jakubowski naoczni świadkowie opowiadali mi, że egzekucja odbyła się przy świetle reflektorów i karabinami maszynowymi. Po każdej salwie nastąpiło dobijanie tych, którzy jeszcze żyli. Akcja była ukończona 11 listopada ok. godziny 11-tej. Prowadził całą akcję Breuschweig – komendant Selbschutzu. Griep, który był bardzo przychylnie usposobiony dla Polaków, przyznał powyższe szczegóły wobec mnie, wyrażając wielkie obrzydzenie. Griep wyraził przekonanie, że egzekucję zarządził sam Forster, chcąc przypodobać się Hitlerowi[14].
E. Cetkowska sporządziła również listę zamordowanych w Piaśnicy 95 mieszkańców Gdyni, którzy byli też czasowo zakładnikami według podziału na urzędy i zawody, za którą podaję jak w oryginale: z Urzędu Morskiego zginęli: Łęgowski Stanisław, Jagodziński Stanisław, Bukowski Marian, Borkowski Stefan, inż. Kwiatkowski (Jan), Michalski Lucjan, Budka Ludwik, kpt. Klein Roman; z Urzędu Celnego: Downarowicz Kazimierz, Fałatowicz Wiktor; z Wydziału Śledczego: Rzepliński Józef, Przychodzeń Józef, Wilk Józef, Idczak Józef, Konolka Józef, Popiel Julian, Nogalski, Mistrzak, Góralczyk Władysław, Nowakowski, Błędowski (Brunon – funkcjonariusz PKP), Szweda, Hojnacki, Wolewski, Urzulik, Majewicz Stnisław, Kołaczkowski, Paruszkiewicz, Błaszkowski Wojciech, Jakubowski, Dezer (Ludwik – policjant), Płachetka (Franciszek – rzemieślnik), Bednarczyk; z Sądu Okręgowego w Gdyni: Czarliński Jarosław - prezes Sądu Okręgowego, Leon Neyman Mirza Kryczyński – wiceprezes Sądu Okręgowego, Konwiński Jan – naczelnik Sądu Grodzkiego, Schwarc Franciszek – sędzia (Schwarz Kazimierz – sędzia Sądu Okręgowego), dr Wunschik Jan – sędzia, Felczyński Stanisław – urzędnik; z Prokuratury: Kozłowski Adam – prokurator Sądu Okręgowego, Kiedrowski Władysław – sędzia Sądu Okręgowego; z Komisariatu Rządu: Szaniawski, Skupień Jan – radca Komisariatu Rządu, Skubiszewski Jan (urzędnik), Neugebauer (Ignacy – referendarz Komisariatu Rządu), Karwowski (Czesław) – naczelnik Komisariatu Rządu, Piątkowski Karol, Modliński Tadeusz – urzędnik Komisariatu; z Inspektoratu Szkolnego: Kopeć (Karol - inspektor), Wadowski (Jan - inspektor), Skubiszewski (Jan - urzędnik); z Banku Rolnego: Borysławski (Lucjan); z Komunalnej Kasy Oszczędności: Linke Franciszek – dyrektor K.K.O.; z Banku Polskiego: Woda (Stanisław) – dyrektor oddziału Banku Polskiego; z MZK (Miejskie Zakłady Komunalne): Rataj (Józef – urzędnik), z M.Z.E ( Miejskie Zakłady Energetyczne): Bieliński Kazimierz – dyrektor; z Notariatu: Breza (Bereza Stefan) – notariusz; inż. Gierdziejewski (Wacław – handlowiec) ; z Cegielni: Gołecki (Gałecki?) Franciszek; Roszczynialski (Hipolit)– wójt Rumi-Zagórza; Badowski Olgierd – kierownik elektrowni na Helu; Byjos (Stanisław – inspektor administracyjny Urzędu Morskiego); Szulc (Adam) – kolejarz; kupcy: Turzyński Kazimierz, Mikołajczyk, Nowacki Czesław, Gierdalski (Wacław), Opaliński, Hundsdorff Juliusz, Kapuściński, Gruba, Kamiński, Deutsch (Marian), Piątek (Ignacy), Bar Zygmunt, Blusnic, Ertowski ? (Ebertowski Konrad – kupiec - piekarz), Gondek (Stanisław), Janusz, Kalka (Paweł), Madowicz, Mrzegocki ? (Mrzygłocki Paweł), Olszewski, Pawelczyk (Jan), Pokrzywka, Pek Franciszek(urzędnik), Świerczyński (Kazimierz - robotnik), Szymczak (Roman – rzemieślnik), Kuligowski (Marian), Karpowicz Witold (kpt. ż. w., oficer marynarki handlowej), Brzeziński Witold (urzędnik Urzędu Morskiego), Kitowski (Józef), Bach (Teodor)[15].
Według relacji ks. Józefa Szarkowskiego zakładnikami byli też księża gdyńscy: ks. kanonik Teodor Turzyński oraz 3 wikariusze: ks. Piotr Dunajski, ks. Jan Zakrzewski i ks. Kazimierz Kalisz, których więziono przez kilka dni w kawiarni Fangrata, a po kapitulacji Helu zwolniono. Ponownie ich aresztowano 24 października 1939 r., od 25 października przebywali w hitlerowskim obozie dla jeńców cywilnych w Gdańsku-Nowym Porcie, a następnie od 2 do 11 listopada 1939 r. w obozie Stutthof. Natomiast do Etapu Emigracyjnego na Grabówku z tej grupy więźniów skierowano ks. Mieczysława Żurka i ks. emeryta Kietzermanna. W powyższym spisie nie wymieniono też inż. Marcelego Leśniczaka – pracownika warsztatów portowych Urzędu Morskiego w Gdyni, o którym wiadomo, że był zakładnikiem, przeszedł przez Etap Emigracyjny na Grabówku, więzienie Schiesstange w Gdańsku i więzienie w Wejherowie[16]. Prawdopodobnie w grupie, która przeszła przez wyżej wymienione więzienia, znajdowali się nauczyciele szkół gdyńskich: Bielski Kazimierz – nauczyciel Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, Konopka Jan – nauczyciel PSP w Gdyni, Mówiński Józef – nauczyciel PSP nr 3 w Gdyni[17].
W sprawie tzw. gdyńskich zakładników złożył także zeznanie po wojnie jeden z szoferów gestapo:
Po zajęciu Gdyni 14 września 1939 r. Eberhardt zarządził wzięcie zakładników w Gdyni. Prezydent miasta wezwał całą inteligencję miejscową do stawienia się na zakładników w Gdyni. 200 osób stawiło się wtedy dobrowolnie. Przez wojsko Eberharda traktowani byli dobrze. Po kapitulacji Helu zostali zwolnieni. Zakładnicy wrócili do domu z wiarą, że nic im się nie stanie. Jednakże w parę dni po zwolnieniu tych ludzi, płk. Griep powiedział mi, że wszyscy zakładnicy mają być ponownie aresztowani, przy czym Griep zaznaczył, że inni ludzie należący do inteligencji będą aresztowani również. Oczywiście w pierwszych dniach października aresztowania te nastąpiły. Aresztowanych zawieziono najpierw do więzienia w Gdańsku na Schiesstange, 10 listopada 1939 r. zostali przewiezieni do Piaśnicy i tam rozstrzelani. Egzekucje trwały od wczesnego rana do 3 po południu. Rozstrzelanych zostało 314 osób, w tym 20 urzędników Policji Kryminalnej w Gdyni, którzy przebywali we więzieniu w Pucku. Naocznym świadkiem egzekucji nie byłem. O szczegółach egzekucji wiem od dwóch szoferów, którzy wozili straceńców samochodami oraz od dwóch adiutantów policji, którzy byli wysłani specjalnie na obserwację i byli na miejscu. W Piaśnicy zawczasu były przygotowane rowy. Pięciu ludziom kazano klęknąć przed rowem, przy czym mężczyźni musieli się rozebrać pozostawiając na sobie tylko kalesony. Skazańcom nie zawiązywano oczu, strzelano z tyłu w kark, spadali do rowu, wielu z nich jeszcze żyło. Między straconymi były kobiety, około 13 księży i dwie zakonnice.
Odnośnie tego zeznania należy wyjaśnić, że w grupie 314 osób nie wszyscy byli mieszkańcami Gdyni i że nieznaną liczbę gdynian stracono jeszcze po 11-tym listopada i w grudniu 1939 roku.
Do dnia dzisiejszego powszechnie sądzono, że w grupie mieszkańców Gdyni rozstrzeliwanych w listopadzie 1939 r. w Piaśnicy byli księża gdyńscy i jezuici. Jednym ze świadków ostatnich dni ich życia w obozie Stutthof jest mieszkaniec Gdyni ks. Józef Szarkowski, który dzięki sprzyjającym mu okolicznościom ocalił swoje życie. Wyjaśnił on, że pod pozorem zaproszenia na konferencję 24 października 1939 r., która miała się odbyć w siedzibie gestapo na Kamiennej Górze, doszło do aresztowania księży, jezuitów i franciszkanów związanych z parafiami i zakonami gdyńskimi. 25 października zostali osadzeni w obozie w Nowym Porcie, a następnie od 2 listopada przebywali w obozie Stutthof. Tutaj spotkał się z nimi ks. Józef Szarkowski, więzień obozu Stutthof nr 2689 aresztowany w obławie ulicznej w Gdyni, początkowo też więziony w Nowym Porcie. Podczas rejestracji więźniów w Nowym Porcie udało mu się wprowadzić esesmana w błąd, któremu podał nazwisko Szargowski oraz zawód nauczyciela religii, dzięki czemu uniknął śmierci. Po wojnie w swoich wspomnieniach napisał, że z księżmi gdyńskimi spotykał się w obozie Stutthof od 2 do 9 listopada 1939 r. W grupie tej byli: ks. Teodor Turzyński, dziekan gdyński, proboszcz Parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski oraz wikariusze z tej parafii Jan Bieńkowski, Piotr Dunajski, Kazimierz Kalisz i Jan Zakrzewski; Józef Mówiński – proboszcz Parafii w Gdyni-Witominie; Brunon Olkiewicz – proboszcz z Gdyni-Obłuża, 10 jezuitów i 3 franciszkanów.
Ks. J. Szarkowski wyraził chęć dołączenia do ich grupy, na co nie zgodzili się księża gdyńscy, pragnący za jego pośrednictwem wysyłać z obozu listy do rodzin i znajomych[18]. W tym czasie ks. kanonik T. Turzyński jak wspominał ks. J. Szarkowski: starał się wszystkich przepoić duchem wiary w zwycięstwo, ale zarazem nie ukrywał, że trzeba się przygotować na śmierć[19]. Po raz ostatni z grupą gdyńskich księży i jezuitów ks. J. Szarkowski widział się 9 listopada, w którym to dniu został wybrany do komanda skierowanego do miejscowości Terranova w celu postawienia baraków dla więźniów mających sypać wał przeciwpowodziowy w okolicach Przebrna. Ksiądz wspominał, że tego dnia: Uścisnęłem tylko dłoń ks. kanonikowi i ojcu dyrektorowi Koneweckiemu, którzy życzyli mi szczęśliwej drogi i zobaczenia się w Gdyni. Niestety, gdy w kwietniu 1940 r. powrócę do Stutthof, po grupie gdyńskiej już nie będzie śladu. Dowiedziałem się o tym zresztą wcześniej, bo już w grudniu, od nowoprzybyłych do naszego podobozu. Poinformowali mnie oni, że " 11 listopada 1939 r. pod pozorem wyjazdu do Gdańska w celu "odwszenia" wywieziono całą grupę do Piaśnicy i tam wszystkich zamordowano[20].
Podobnie przedstawiano los jezuitów prowadzących od 1937 r. dom zakonny na ul. Tarzańskiej 35 i Gimnazjum w Gdyni-Orłowie, aresztowanych w siedzibie gestapo na Kamiennej Górze 24 października 1939 r., gdzie musieli stawić się na konferencję. Tego samego dnia Niemcy zaplombowali kapliczkę, przywieźli ponownie na Tatrzańską o. Józefa Koneweckiego - rektora Kolegium Jezuitów w Gdyni i Dyrektora Gimnazjum Jezuitów w Gdyni -Orłowie z żądaniem wydania pieniędzy z kasy. Następnie formacja Feuerschutzpolizei zajęła dom i kaplicę, które zamieniła na świetlice i mieszkania. Aresztowanych jezuitów dostarczono 25 października 1939 r. do obozu w Nowym Porcie, a następnie 2 listopada do obozu w Stutthofie. Z grupy 10 aresztowanych jezuitów ocalał jedynie brat B. Rutkowski, więzień obozu Stutthof numer 7946, prawdopodobnie dzięki okoliczności aresztowania go 23 października 1939 r. w grupie gdynian podczas akcji oczyszczania tzw. Säuberungsaktion i ujawnieniu w obozie jego zdolności stolarskich wysoko cenionych przez esesmanów[21]. Był on świadkiem 10 listopada 1939 r. wywiezienia 9 jezuitów razem z innymi więźniami z obozu[22]. Na podstawie jego relacji zapisano w kronice zakonu jezuitów w Gdyni: Los naszych zabranych w szczegółach nie jest znany. Wiadomo tylko, że przez parę dni pozostawali w Gdyni, potem przewieziono ich wraz z innymi zakładnikami do Stutthofu. Tam pozostawali do 10 listopada. Br. Rutkowski, który ocalał jako stolarz potrzebny do pracy, widział, jak w tym dniu załadowali ich do samochodu i wywieźli wraz z innymi zakładnikami, prawdopodobnie do Piaśnicy pod Wejherowem, bo tam tracili zakładników Gdyńskich. Zginęli śmiercią za wiarę i ojczyznę: O. Konewecki Józef rektor i dyrektor, O. Blajer Błażej, O. Sudy Karol, O. Ząbek Edmund – obaj bardzo lubiani przez młodzież, O. Głowa Czesław, O. Brodowski Jan, kleryk Borysiak Jan, br. Mojkowski Julian, br. Wątróbski Wojciech"[23].
Zapisano ponadto fakt aresztowania ojców franciszkanów[24]. Według informacji Wacława Mitury więziony w obozie w Nowym Porcie i od 10 lutego 1940 r. w obozie Stutthof był brat franciszkanin Władysław Kaczmarek, który przeżył ponadto pobyt w obozach koncentracyjnych Sachsenhausen i Dachau do dnia wyzwolenia. Przez obozy Nowy Port, Stutthof, Sachsenhausen, Mauthausen-Gusen przeszedł brat Maciej Gruszka, którego zamordowano 12 czerwca 1941 roku. W Piaśnicy prawdopodobnie zginął ks. Henryk Jamróg – dyrektor Rycerza Niepokalanej; natomiast dotąd nie został ustalony los zaginionego brata Floriana Masłowskiego[25].
Dotąd we wszystkich publikacjach podawano, że 9 gdyńskich jezuitów i grupa księży dekanatu gdyńskiego zginęła w Piaśnicy. Nowe informacje w tej sprawie wnosi przekazana niedawno Muzeum Stutthof za pośrednictwem Stanisława Tysarczyka, syna gdańskiego pocztowca zaprzyjaźnionego z rodziną Schwartzbartów, relacja Juliusza Schwartzbarta narodowości żydowskiej, więźnia KL Stutthof nr 6802, który aresztowany 1 września 1939 r. w Gdańsku, przebywał w obozie od 2 września 1939 r. do dnia ogłoszenia 25 stycznia 1945 r. ewakuacji; oswobodzony został po Marszu Śmierci 12 marca 1945 r. w Leśniewie. W swojej relacji J. Schwartzbart stwierdził, że grupę więźniów przywiezionych do Stutthof 10 listopada, esesmani wchodzący w skład załogi obozu Stutthof, rozstrzelali 11 listopada 1939 r. w lesie w pobliżu obozu. Gdy spodziewali się akcji ewakuacyjnej z obozu, spowodowali wykopanie zwłok z mogił leśnych i spalenie ich na stosie całopalnym.
23 marca 1966 r. J. Schwarzbart przekazał tablicę pamiątkową pochodzącą ze statku "Exodus", który rozbił się w 1966 r. przed wpłynięciem do portu w Haifie. Wyrzeźbił na niej płaskorzeźbę nawiązującą do losu ks. T. Turzyńskiego i towarzyszy niedoli w obozie Stutthof, po czym wraz z listem przekazał ją ks. Spichalowi z kościoła Serca Jezusa w Cuxhaven, mieście położonym na północny zachód od Hamburga. We wspomnianym liście J. Schwarzbart opisał okoliczności zbrodni popełnionej 11 listopada 1939 r. w obozie Stutthof na ks. T. Turzyńskim i innych więźniach:
"Ksiądz Turzyński przyjechał transportem 10.11.1939 r. do obozu Stutthof[26]. W tym transporcie znajdowało się poza księdzem Turzyńskim dwóch rabinów, wiele Żydów i chrześcijan. Do tego "Todeskommando" także ja zostałem przydzielony, a z nami jeszcze dwóch kolegów z Gdańska. 11 listopada 1939 r. wszyscy oprócz mnie, bo byłem rzemieślnikiem i rzeźbiarzem, zostali zastrzeleni. Tylko ja zostałem z powodu moich zdolności wybrany i wysłany do warsztatu. Według opowiadań moich kolegów ksiądz Turzyński został z dwoma rabinami ustawiony na desce nad rowem i zostali zamordowani przez strzał w kark. Jego zachowanie w ostatniej nocy jego życia i podczas egzekucji było przykładem dla wszystkich jego towarzyszy niedoli. Tym, którzy przeżyli, pozostanie w pamięci. Tuż przed zakończeniem wojny, kiedy Rosjanie zbliżali się do Stutthof, zwłoki zostały wykopane i na stosie spalone, by nie pozostawić śladów przestępstwa. Ten obraz jest wyrzeźbiony z drewna, które zabrałem z prawdziwego "Exodusa"[27].
List ten został opublikowany w księdze jubileuszowej gminy Cuxhaven, a tablica zawieszona w kościele rzymsko-katolickim p.w. Serca Jezusa w Cuxhaven. Według intencji jej autora jest " symbolem cierpień z powodu wiary i wytrwałości, dobrej woli współżycia Żydów i chrześcijan w dobrych i złych czasach, jak ksiądz Turzyński to pokazał razem ze swoimi kolegami, rabin praktykował"[28].
Z relacji J. Schwarzbarta wynikałoby, że 9 jezuitów i 6 księży: Teodora Turzyńskiego, Jana Bieńkowskiego, Piotra Dunajskiego, Kazimierza Kalisza, Józefa Mówińskiego, Brunona Olkiewicza zamordowano 11 listopada 1939 r. w lesie w pobliżu obozu Stutthof, natomiast na podstawie informacji ks. J. Szarkowkiego, M. Turzyńskiej i E. Cetkowskiej można uznać, że księży Mieczysława Żurka i Kietzermanna zabranych 10 listopada z Etapu Emigracyjnego z Gdyni - Grabówka w tym samym dniu zamordowano w Piaśnicy. Niestety w częściowo zachowanej dokumentacji po b. KL Stutthof brak jest informacji na ten temat. Luki w dokumentacji nie pozwalają również na ustalenie ilu więźniów zamordowano jesienią 1939 r. w lesie w pobliżu tego obozu, i czy wywożono stąd więźniów na stracenie do Piaśnicy.
Jednakże na podstawie informacji przekazanych przez J. Schwarzbarta można domniemywać, że miejscem rozstrzeliwania pierwszych więźniów obozu Stutthof, w tym gdynian, był także pobliski las, obecnie należący do nadleśnictwa Stegna. J. Schwarzbart w swojej relacji oświadczył, że 13-krotnie był zaliczany, jak się domyślał - jako skazany na śmierć, do komanda "Todeskommando" i 13-krotnie wywoływany z niego ze względu na wybitne zdolności rzeźbiarskie i rzemieślnicze. W dniu egzekucji o godzinie 5-tej rano do baraku przychodził komendant obozu i ułaskawiał 2 więźniów, zwykle specjalistów potrzebnych do pracy. Ostatecznie J. Schwarzbart został ułaskawiony osobiście przez H. Himmlera podczas jego wizyty w obozie Stutthof 22 listopada 1941 r., co nie oznaczało zwolnienia z obozu[29]. Fakt rozstrzeliwania więźniów jesienią 1939 r. w lesie w pobliżu obozu Stutthof potwierdza też więzień ks. Wojciech Gajdus i pośrednio inni więźniowie, którzy w swoich relacjach podali, że samochód wyjeżdżał z obozu z więźniami i wracał pusty z ubraniami po pomordowanych, które były oddawane do magazynu[30]. Miejscem stracenia nie mogła być więc Piaśnica, ponieważ ze względu na znaczną odległość ok. 100 km samochód musiałby powrócić co najmniej po 5-6 godzinach. Po drugie, samochód powinien powrócić pusty, ponieważ ubrania po pomordowanych w Piaśnicy zwożono do siedziby gestapo w Wejherowie ( zajętej wilii dr Panka).
Inaczej może przedstawiać się sprawa wielu aresztowanych gdynian przetrzymywano w zorganizowanym na początku września 1939 r. obozie dla jeńców cywilnych w Nowym Porcie w Gdańsku. Stąd część więźniów kierowano do prac porządkowych na Westerplatte, innych wysyłano jesienią 1939 r. do robót rolnych do niemieckich gospodarzy na Żuławach, a część bezpośrednio do budującego się obozu w Stutthofie.
Na podstawie powojennych zeznań więźniów obozu Stutthof i esesmana Kurta Eimanna wiadomo, że Max Pauly – komendant Obozów Jenieckich Gdańsk utworzył z więźniów znajdujących się w obozie w Nowym Porcie specjalne komando zwane Himmelskommando tzn." Komando do nieba", wyznaczone do kopania i zasypywania grobów w Piaśnicy. Więźniowie ci w czasie wykonywania poleceń esesmanów byli izolowani w Nowym Porcie, a po wykonaniu zadnia nie powrócili do Nowego Portu. Jako ludzie skazani na śmierć, jak domyślali się współwięźniowie zostali zamordowani w Piaśnicy, co po wojnie 20 czerwca 1973 r. potwierdził K. Eimann[5]. W dotychczasowych badaniach ustalono fakt wywiezienia w grudniu 1939 r. z obozu z Nowego Portu do Piaśnicy n. p. 2 pracowników Poczty Polskiej w Gdańsku i mieszkańców Wolnego Miasta Gdańska Pawła Kolki i obrońcy poczty Leona Fuza, więźnia obozu Stutthof nr 5376, który jak wiadomo z zeznań więźniów został przydzielony do komanda grabarzy. Funkcjonariusze gestapo poinformowali Stanisławę Fuz przebywającą w 1940 r. w Płocku, że jej mąż został rozstrzelany 13 grudnia 1939 roku[31].
Badacze dziejów KL Stutthof dr Konrad Ciechanowski i dr Mirosław Gliński analizując historię obozu dla jeńców cywilnych w Nowym Porcie zwrócili uwagę na fakt wywiezienia jesienią 1939 r. na stracenie do Piaśnicy co najmniej od 800 do 1000 więźniów[32]. Niestety podanie nazwisk tych ofiar jak i ich dokładnej liczby jest niemożliwe z powodu wywozu lub zniszczenia przez esesmanów początkowych ksiąg ewidencyjnych o numeracji od 1 - 6600, do których wpisywano nowo przyjmowanych do obozu więźniów, a których numerację rozpoczęto w obozie w Nowym Porcie. Ksiąg tych zachowało się tylko kilka, w których są wpisani gdynianie aresztowani podczas akcji oczyszczania, lecz są to ci, którzy byli więzieni w obozie Stutthof i w większości przeżyli. Natomiast w zachowanych początkowych księgach obozu Stutthof brak jest informacji o wielu więźniach, o których wiadomo tylko na podstawie zeznań i relacji świadków, że zostali zamordowani.
Warto podkreślić postawę miejscowej ludności kaszubskiej, która od początku wiedziała o popełnieniu zbrodni w Piaśnicy i pamiętała o ofiarach paląc na grobach świeczki, narażając się przez to na działania operacyjne wroga, tym bardziej, że miejsce zbrodni przez cały okres okupacji 1939-1945 znajdowało się pod stałym nadzorem.
W drugiej połowie grudnia 1939 r. w przeddzień świąt Bożego Narodzenia komendant posterunku żandarmerii hitlerowskiej w meldunku do władz powiatowych napisał:
Wśród ludności mojego rejonu rozniosły się pogłoski, że w ostatnich tygodniach i miesiącach zostały przeprowadzone masowe rozstrzeliwania Polaków i Kaszubów. Masowe groby tych rozstrzeliwanych mają znajdować się w Piaśnicy. Ujawnili to robotnicy leśni i drogowi[33].
Również H. Teuffel podczas przesłuchania powiedział, że akcja przeprowadzona w Wejherowie wkrótce stała się: publiczną tajemnicą w szerokich kręgach mieszkańców. Chyba w roku 1941 w dniu Bożego Ciała lub w dniu Zaduszki zostały w odnośnych miejscach w lesie krokowskim złożone wieńce i ustawione palące się świece. Zostało to zgłoszone mojej placówce służbowej i na zapytanie została prawdziwość tego meldunku potwierdzona przez właściwy posterunek żandarmerii[34].
Mimo to, władze Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i instytucje udzielały rodzinom pomordowanych wymijających odpowiedzi, a nawet wprowadzających w błąd, czy wręcz [6]kłamliwych. Komendant obozu Stutthof SS - Obersturmbannführer Max Pauly, członek oddziału Kurta Eimanna biorący udział w eksterminacji ludności polskiej na Pomorzu Gdańskim jesienią 1939 r. Bronisławie Karwowskiej, żonie Czesława zamordowanego w Piaśnicy, odpowiedział 28 sierpnia 1940 r. lakonicznie, że mąż jej nie był więźniem tego obozu. Podobnej odpowiedzi udzieliło Prezydium Policji w Gdyni, które poinformowało ją, że miejsce pobytu Cz. Karwowskiego jest nieznane. Natomiast Biuro Informacyjne Polskiego Czerwonego Krzyża po uzyskaniu odpowiedzi od Niemieckiego Czerwonego Krzyża, 22 grudnia 1942 r. powiadomiło Bronisławę Karwowską, że jej mąż: Czesław Karwowski ur. 8.01.1898 r. w końcu 1939 r. został ewakuowany na teren Generalnej Guberni i obecnego jego adresu ustalić nie można. Niestety, dalsze starania na razie będą bezskuteczne, gdyż wszelkie władze niemieckie dadzą taką samą odpowiedź. Z chwilą uzyskania konkretnej wiadomości, nie omieszkamy przekazać jej Pani [35]. Gdy B. Karwowska zwróciła się z prośbą o pomoc w ustaleniu losu męża do żony jednego z wysokich funkcjonariuszy SS, została wezwana na przesłuchanie do siedziby gestapo na Alei Schucha w Warszawie. Podczas składania wyjaśnień, dlaczego wybrała żonę funkcjonariusza SS o wstawiennictwo i pomoc tłumacząc, że ta jako kobieta mogła lepiej zrozumieć zaniepokojone żony i matki, usłyszała, że dowie się, gdzie jest jej mąż, jak skończy się wojna. Rzeczywiście B. Karwowska tuż po zakończeniu II wojny światowej podczas prac ekshumacyjnych prowadzonych w Piaśnicy na wniosek członków Polskiego Związku Zachodniego z Wejherowa w październiku 1946 r. rozpoznała zwłoki swojego męża, które następnie jako mieszkańca Gdyni zostały pochowane na Cmentarzu Wojskowym w Gdyni - Redłowie[36].
W 1944 r., kiedy zaczęto liczyć się z możliwością przegranej wojny, sprawcy przystąpili do zacierania śladów zbrodni popełnionych w lasach piaśnickich. Z obozu koncentracyjnego Stutthof zostali sprowadzeni więźniowie, którzy zmuszeni zostali do rozkopywania mogił, wydobywania z nich zwłok pomordowanych, a następnie palenia ich w leśnych paleniskach. Czynności te wykonywali zakuci w kajdany na nogach przez okres ok. 6 tygodni od sierpnia do końca września 1944 roku. Po wykonaniu zadania zostali też tam rozstrzelani i prawdopodobnie spaleni.
Spalenie zwłok zgodnie z intencją sprawców zbrodni miało uniemożliwić rozpoznanie tysięcy ofiar, po których pozostał popiół, szczątki kości i drobne przedmioty. Zadbano także w celu uniknięcia odpowiedzialności, aby zaginęły ślady po wszelkiej wytworzonej dokumentacji w sprawie tej zbrodni.
Po wojnie przeprowadzone zostały w lasach piaśnickich dwie ekshumacje w 1946 i 1962 roku. Pierwszą przeprowadzono z inicjatywy Polskiego Związku Zachodniego. Została powołana specjalna komisja, której przewodniczył Antoni Zachariasiewicz - sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Gdańsku i przedstawiciel Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Gdańsku. Podczas prac ekshumacyjnych prowadzonych w dniach od 7-22 października 1946 r. spośród 35 grobów, o których mówili bezpośredni świadkowie, odnaleziono 30, z których 26 dokładnie przebadano. Tylko w dwóch grobach pod warstwą wapna odnaleziono zwłoki nie spalonych 305 osób, w tym 5 kobiet. W pierwszym grobie było 191 zwłok, w drugim 114. W czasie ekshumacji członkowie rodzin pomordowanych zdołali po sylwetce i osobistych drobnych rzeczach, czasami ubraniu lub bieliźnie rozpoznali 55 osób, w tym 33 mieszkańców Gdyni. W pozostałych grobach odnaleziono resztki kości, szczątki ubrań i różne przedmioty codziennego użytku.
W protokole z ekshumacji zapisano między innymi:
Groby od nr III do VII oraz od X-XXV włącznie, zawierały z całą pewnością zwłoki ludzkie, które po dłuższym czasie stamtąd usunięto. Przemawia za tym okoliczność, że gleba tych grobów przesiąknięta jest treścią rozłożonych tkanek organizmu ludzkiego, gleba tych grobów ma raczej charakter konserwujący, zatem rozkład zwłok następował wolno. Groby nr VIII i IX nie zawierały zwłok ludzkich i musiały być po wykopaniu zasypane na powrót[37].
Wówczas liczbę ofiar ustalono szacunkowo na 12 tysięcy na podstawie zebranej dokumentacji, zeznań świadków, liczby odkrytych zwłok w dwóch mogiłach oraz wielkości i głębokości pozostałych mogił zawierających jedynie szczątki zamordowanych. Podczas wywiadu udzielonego Alojzemu Męclewskiemu sędzia Antoni Zachariasiewicz powiedział, że sprawcy zbrodni sprowadzili z KL Stutthof 36 więźniów do palenia zwłok[38].
Po ekshumacji odnalezione zwłoki ofiar pochowano w grobach nr 1 i 2 w Piaśnicy, na żądanie rodzin wydano kilka zwłok, które zostały pochowane na cmentarzach w miejscu zamieszkania rodzin (n. p. Karwasz – stary cmentarz w Wejherowie, Wosik na starym cmentarzu w Rumi). "Dziennik Bałtycki" 25 października 1946 r. opublikował listę rozpoznanych 33 gdynian[39], spośród których według zachowanej dokumentacji na Cmentarzu Wojskowym w Redłowie uroczyście zostało pochowanych 26 października 1946 r. 29 rozpoznanych gdynian i jedną osobę nieznaną jako symbol pozostałych pomordowanych mieszkańców Gdyni, których prochy pozostały w Piaśnicy. Były to następujące osoby: Bar Zygmunt - kupiec, Bluma Augustyn, Borkowski Stefan - naczelnik Wydziału Handlowego Urzędu Morskiego, inż. Bukowski Marian z Urzędu Morskiego, Burkiet Aleksander, Deutsch Marian - kupiec, Ebertowski Konrad, Gałecki Franciszek - kierownik cegielni, Gierdalski Wacław kupiec, inż. Gierdziejewski Wacław - prezes obwodu Ligii Morskiej, Kamiński Alojzy, Karwowski Czesław naczelnik Komisariatu Rządu, Kolka Paweł, inż. Kwiatkowski Jan - pracownik Urzędu Morskiego, Łęgowski Stanisław dyrektor Urzędu Morskiego, radca Jagodziński Stanisław zastępca naczelnika Wydziału Handlowego Urzędu Morskiego, Machowicz Tadeusz, Michalski Lucjan - Urząd Morski, Modliński Tadeusz, Olszewski Antoni, Pawelczyk Jan, Pek Franciszek, Piątkowski Karol, Schulz Adam, Schwarz Kazimierz, Skubiszewski Jan - naczelnik Komisariatu Rządu, Szymczak Roman, Świerczyński Kazimierz, Tuligowski Marian, Woda Stanisław – dyrektor Banku Polskiego.
W "Dzienniku Bałtyckim z 25 października 1946 r. poinformowano społeczeństwo Wybrzeża Gdańskiego, że: W dniu 26 bm. oddamy ziemi szczątki doczesne po ludziach, którzy niegdyś oddali swą pracę, swoje zdolności, swą wolę i umiejętności temu, co się nazywa Gdynia, port polski. Gdynia to chluba i duma każdego Polaka, świadectwo naszej prężności gospodarczej na morzu…. Przykład z waszej ofiary przyświecać będzie waszym następcom i pozostałym towarzyszom pracy.
Wypada żałować, że w następnych latach znaczenie życia i trudu tych osób dla rozwoju miasta Gdyni i miejsce ich pochowania zostało zatarte w świadomości współczesnych gdynian. Pochowanie ofiar zamordowanych w Piaśnicy wśród poległych żołnierzy bez podania jakiejkolwiek informacji o okolicznościach ich śmierci i miejscu, wprowadza odwiedzających ten cmentarz od lat w błąd, a wręcz sugeruje, że na tym cmentarzu leżą tylko żołnierze polegli w walkach w latach 1939-1945. Na tabliczkach widnieją: imię i nazwisko oraz napis ZAKŁADNIK. Związku z powyższą informacją chciałabym w tym miejscu postawić postulat o wydzielenie kwatery pomordowanych mieszkańców Gdyni w Piaśnicy i ustawienie przy niej osobnej tablicy z ich nazwiskami i podaniem ostatniego miejsca ich zatrudnienia i stanowiska oraz odpowiednim tekstem przypominającym, że są to ofiary zbrodni hitlerowskiej popełnionej w Piaśnicy jesienią 1939 r. oraz o usunięcie z ich tablic napisu Zakładnik. Wyraz ten i nazwa cmentarza sugerują, że są to żołnierze zamordowani jako zakładnicy okupanta, a przecież ofiary zamordowane w Piaśnicy to przede wszystkim cywilni mieszkańcy Gdyni straceni nie za to, że byli zakładnikami, lecz za to, że kochali swoje miasto i Ojczyznę, budowali je i oddali za nie własne życie.
Podczas drugiej ekshumacji w 1962 r. przeprowadzonej z inicjatywy dr B. Bojarskiej przy udziale komisji złożonej z przedstawicieli Prokuratury Powiatowej, Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Wejherowie, Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej i Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, oddział w Wejherowie oraz Instytutu Zachodniego w Poznaniu odnaleziono dwa paleniska i jedną mogiłę, w której znajdowały się szczątki ludzkie, strzępy pasiaka i przedmiotów używanych przez więźniów KL Stutthof[40]. Odkrycie to potwierdziło zeznania złożone w 1946 r. przez świadka Jana Angela, pracownika leśnego o użyciu więźniów KL Stutthof do palenia zwłok w 1944 r., który zeznał: Jesienią 1944 r. w okresie, kiedy nad lasem piaśnickim unosiły się dymy, jadąc pewnego ranka drogą leśną rowerem do oddziału nr 107, zauważyłem pięć osób idących do oddziału 107. Było to dwóch żandarmów i trzech więźniów. Więźniowie ci byli ubrani w spodnie i bluzy szare z pasami koloru fioletowego. Czy mieli czapki na głowie, nie zauważyłem, bowiem zwróciłem uwagę na ich nogi, które były w kajdanach łańcuchowych. Łańcuchy były krótkie, tak że więźniowie stawiali małe kroki. (...) My robotnicy zrozumieliśmy, że więźniowie ci spalają zwłoki pomordowanych w tutejszych lasach, których dobywa się z grobów. W naszej grupie mówiło się powszechnie, że więźniowie ci są z obozu koncentracyjnego Stutthof[41].
Na dzień dzisiejszy w oparciu o dokumentację zebraną przez stronę polską można odtworzyć przebieg akcji ludobójstwa w Piaśnicy, ustalić formacje i częściowo nazwiska osób biorących udział w tej zbrodni, miejsca i okoliczności aresztowania większości ofiar i sposób ich mordowania. Jest to wynik badań Polskiego Związku Zachodniego w Wejherowie i ówczesnej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich pracujących pod kierunkiem sędziego śledczego Sądu Okręgowego w Gdańsku A. Zachriasiewicza. Materiały dochodzeniowe zostały przedstawione na procesie A. Forstera w Gdańsku jako jeden z dowodów popełnionych zbrodni na terenie utworzonego przez Niemców okręgu Gdańsk - Prusy Zachodnie. Na procesie zeznawali: Elżbieta Ellwart -bezpośredni świadek zbrodni w Piaśnicy, mieszkanka wsi Orle; polscy kolejarze, którzy byli świadkami dostarczania na stację PKP w Wejherowie transportów ludzi z Rzeszy Niemieckiej oraz członkowie rodzin pomordowanych. W czasie procesu A. Forstera wymieniono szereg nazwisk ofiar, w tym nazwiska funkcjonariuszy Policji z Gdyni[42]. Trzeba podkreślić, że w tym czasie liczba zidentyfikowanych ofiar stanowiła zaledwie ułamek procenta w stosunku do liczby wszystkich ofiar.
I chociaż upłynęło kilkadziesiąt lat od zakończenia II wojny światowej, nadal występują trudności w odtworzeniu pełnej listy strat osobowych ludności polskiej na Pomorzu Gdańskim, w tym mieszkańców Gdyni pomordowanych w Piaśnicy.
Złożyło się na taką sytuację kilka przyczyn:
- usunięcie śladów zbrodni przez sprawców zbrodni poprzez spalenie zwłok większości ofiar;
- zniszczenie dokumentacji lub wywiezienie jej do Rzeszy Niemieckiej;
- wysiedlenie większości mieszkańców z Gdyni do Generalnej Guberni, w tym członków rodzin zamordowanych;
- osadzanie członków rodzin pomordowanych w hitlerowskich obozach, n. p. w Potulicach matek z dziećmi, więzieniach i obozach koncentracyjnych;
- terror i represje wobec ludności Pomorza Gdańskiego w czasie okupacji w latach 1939-1945;
- duże straty biologiczne w wyniku wojny i okupacji;
- nie zgłoszenie po wojnie przez wszystkie rodziny informacji o zaginionych członkach rodzin do polskich instytucji państwowych, Polskiego Czerwonego Krzyża, Sądów Grodzkich, Okręgowych Komisji Badań Zbrodni Niemieckich, organizacji kombatanckich i innych;
- brak odpowiedniego klimatu dla tych badań w okresie PRL. Ówczesnym władzom zależało na tym, aby nie została rozpowszechniona wiedza na temat pochodzenia ofiar Piaśnicy. Chodziło tu głównie o elitę Wybrzeża Gdańskiego i Polaków przywiezionych na stracenie z Rzeszy Niemieckiej. Z tych powodów dr B. Bojarska miała trudności z opublikowaniem swoich wyników badań w czasach PRL[43].
Badacz próbujący otworzyć pełną listę natrafia więc na liczne przeszkody i luki w dokumentacji, które często wymagają weryfikacji danych w oparciu o inne źródła i informacje. Większość informacji o mieszkańcach Gdyni, zamordowanych w Piaśnicy, pochodzi od rodzin, bliskich, znajomych lub przypadkowych świadków, jest rozproszona i przechowywana w archiwach państwowych, Archiwum GKBZPNP-IPN w Warszawie i jego oddziałach, Archiwum Polskiego Czerwonego Krzyża i zbierane przez społeczne organizacje i stowarzyszenia zainteresowane tą sprawą.
Członkowie Polskiego Związku Zachodniego działający w Wejherowie, w tym zasłużony w tej sprawie b. więzień KL Stutthof ś. p. Leon Prusiński, w oparciu o przedwojenne listy swoich członków oraz informacje uzyskane od poszkodowanych rodzin, zdołali odtworzyć 225 nazwisk ofiar, które opublikował po raz pierwszy Władysław Sasinowski w 1956 r. w swojej książce na temat zbrodni w Piaśnicy [44]. Autor jednak twierdził, zapewne zgodnie z tezą ówczesnych władz, że większość ofiar pochodziła ze środowisk robotniczych i z Kaszub[45].
Dotąd w posiadaniu strony polskiej nie znajduje się dokumentacja niemiecka, dzięki której można by było ujawnić wszystkie lub co najmniej więcej nazwisk osób pomordowanych w Piaśnicy. Tylko na podstawie sentencji wyroku wydanego przez sąd w Hannowerze w 1968 r. wiadomo, że podczas procesu Kurta Eimanna została dołączona lista licząca 900 nazwisk osób psychicznie chorych przywiezionych do Wejherowa drogą kolejową na stracenie w Piaśnicy. K. Eimann przyznał się w procesie do zamordowania w lasach piaśnickich 1200 chorych przywiezionych z zakładów pomorskich z Lęborka, Stralsundu, Treptov i Ukermünde. Dr B. Bojarska podejrzewa, że ofiar przywiezionych z zakładów musiało być znacznie więcej, ostrożnie oceniając liczbę ofiar na 2000 osób. K. Eimann podczas procesu nie tylko nie ujawnił rzeczywistej liczby ofiar lecz także zataił fakt wymordowania w Piaśnicy elity polskiej Wybrzeża Gdańskiego[46].
W latach siedemdziesiątych A. Męclewski opisując zbrodnie popełnione przez gestapo gdańskie na Pomorzu, stwierdził że najwięcej ofiar straconych w Piaśnicy pochodziło z Gdyni[47]. Według niego tylko w ciągu jednego miesiąca w listopadzie 1939 r. esesmani zamordowali około 2 tysięcy polskich patriotów. Żałować wypada, że autor nie podał źródła skąd zaczerpnął taką informację i nie podał szczegółowych danych o tych ofiarach. Ten sam autor w 1946 r. na łamach "Ilustrowanego Kuriera Polskiego" zamieścił dwie niezwykle ważne informacje mogące mieć ważny wpływ na obliczenia liczby ofiar mieszkańców Gdyni, które w późniejszych latach zostały przez niego pominięte, a przez ogół zapomniane:
1. pierwsza informacja dotyczy faktu rozstrzelania wielu polskich żołnierzy w lasach piaśnickich, o czym wspominał podczas prac ekshumacyjnych w 1946 r. mieszkaniec Leśniewa Niemiec Mahlke, którego esesmani wynajmowali jesienią 1939 r. do kopania i zasypywania grobów z rozstrzelanymi. Z jego zeznań wynika, że grobów tych nie odnaleziono, z powodu braku bezpośrednich świadków zbrodni oraz ich zamaskowania przez zasadzenie w tych miejscach młodych drzewek. Informację taką otrzymał od jednego z żołnierzy niemieckich, którzy patrolowali las w czasie, gdy on pracował w lesie.
2. druga informacja dotyczy liczby grobów. Wówczas mówiono o 47 masowych grobach – jak określił A. Męclewski – według dość konkretnych wiadomości[48].
Do podobnych wyników badań doszła dr B. Bojarska, pracownik Instytutu Zachodniego w Poznaniu, która w podsumowaniu swojej książki o zbrodni w Piaśnicy stwierdziła, że ogółem z Wybrzeża Gdańskiego zostało zamordowanych ok. 2000 osób[49]. O liczbie ofiar z Gdyni - jak pisze B. Bojarska wspomniał na procesie Alberta Forstera w Gdańsku agent gestapo Jan Kaszubowski, który twierdził, że 11 listopada 1939 r. zamordowano 314 zakładników gdyńskich[50]. Autorka powątpiewa w te liczby, twierdząc, że po tym dniu aresztowano jeszcze wiele innych osób w Gdyni, które rozstrzelano w Piaśnicy. Poza tym w grupie tej znajdowali się mieszkańcy Wejherowa, Pucka i okolic.
W sprawozdaniu z wiosny 1940 r. dla Richarda Hildebrandta Wyższego Dowódcy SS i Policji w Okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie Heinz Lorenz, kierownik partyjny NSDAP w powiecie wejherowskim, podał, że w Piaśnicy zostało zamordowanych 634 Polaków pochodzących z powiatu morskiego. Jeśli ta liczba miałaby odpowiadać prawdzie, to dr B. Bojarska postawiła tezę, że 2000 ofiar musiało pochodzić z Gdyni, Gdańska, powiatu kartuskiego i kościerskiego. W oparciu o materiały zgromadzone przez sędziego Zachariasiewicza do procesu A. Forstera, materiały procesowe R. Hildebrandta, Fritza Freimanna i zdobyte w wyniku własnych badań odtworzyła 459 nazwisk mieszkańców Wybrzeża Gdańskiego, w tym sto kilkadziesiąt nazwisk mieszkańców Gdyni. Sporządziła listę ofiar, podając jednocześnie zawód lub sprawowaną funkcję oraz miejsce zamieszkania przed straceniem[51].
W trzecim wydaniu książki z 2001 r. B. Bojarska w oparciu o informacje i dokumentację zebraną przez ks. Daniela Nowaka, kapelana Stowarzyszenia "Rodzina Piaśnicka" i proboszcza Parafii p. w. Chrystusa Króla w Wejherowie powiększyła listę do 511 nazwisk, na której figuruje 173 gdynian. W podsumowaniu napisała na temat strat poniesionych przez Gdynię: Wielkie straty poniosła Gdynia, wymordowano bowiem ludzi kierujących ich życiem publicznym, gospodarczym i kulturalnym, wyróżniających się doskonałym przygotowaniem zawodowym, zdolnościami, pracowitością[52].
Dziennikarka Wiesława Kwiatkowska podczas konferencji historycznej 2 października 2002 r. w Gdyni ujawniła nazwiska dalszych 81 ofiar – mieszkańców Gdyni, w tym 25 osób na podstawie informacji zebranych przez członków Koła Starych Gdynian w opracowaniu Ryszarda Toczka. Na dzień dzisiejszy można przyjąć, że znanych jest 256 nazwisk gdynian - ofiar zamordowanych w Piaśnicy[53]. Ponadto należy podkreślić, że nadal są podejmowane przez historyków, członków stowarzyszeń i organizacji próby identyfikacji ofiar i ustalenia ich tożsamości.
W opublikowanej w 2002 r. w Gdańsku książce Dietera Schenka na temat zbrodniczej działalności Alberta Forstera - Gauleitera NSDAP i namiestnika Rzeszy Niemieckiej w okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie i jego ludzi znajduje się interesujące zestawienie zbrodni popełnionych w 432 miejscowościach na Pomorzu Gdańskim w okresie okupacji niemieckiej opracowane na podstawie danych zawartych w Centrali Badania Zbrodni Hitlerowskich w Ludwigsburgu. Na Pomorzu Gdańskim zamordowano od jesieni 1939 r. do wiosny 1940 r. do 60 tysięcy ludności polskiej, w tym na Ziemi Kaszubskiej 18 tysięcy osób, z tego w Wejherowie 14 033 osób[54]. Są to dane liczbowe zbieżne z ustaleniami dr B. Bojarskiej.
Jak wynika z analizy biografii gdynian aresztowanych w 1939 r. oraz celów zaplanowanej przez najwyższe władze Rzeszy Niemieckiej akcji eksterminacji ludności polskiej, najwyższą cenę utraty własnego życia większość gdynian zapłaciła za stawianie oporu przeciw germanizacji w czasie zaboru pruskiego, a po I wojnie światowej za postawę i wkład w budowę miasta w latach 1919 - 1939 oraz zaangażowanie w walkę obronną we wrześniu 1939 roku. Na niemieckich listach policyjnych figurowali także gdynianie zaangażowani w latach międzywojennych w działalność polityczną, społeczną, kulturalną, oświatową i religijną, przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, nauczyciele, księża, kupcy i przedsiębiorcy oraz wskazani z pobudek osobistych, zawiści i nieporozumień między sąsiedzkich. Ponadto należy podkreślić wyjątkowy fakt, że w żadnym innym mieście na terenie Polski, nie przeprowadzono we wrześniu 1939 r. na tak dużą skalę masowych aresztowań, jak to zrobił okupant w Gdyni. W Bydgoszczy działania represyjne podjęte wobec ludności polskiej miały charakter propagandowy i wynikały także z planu eksterminacji. Głównym jednak celem akcji odwetowej było uzyskanie przekonania wśród Niemców, że Polacy są winni śmierci wielu tysięcy rzekomo przez nich zamordowanych niemieckich
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|